Na pewno słyszałeś, że stopy procentowe znajdują się obecnie na rekordowo niskich poziomach. Gdy spojrzysz na to z szerszej perspektywy – okazuje się, że są w trwającym od setek lat trendzie spadkowym. A liczba zero na osi wcale nie oznacza końca tego trendu.
Autorem grafiki poniżej jest Paul Schmelzing z Harvard University i Bank of England. Na wykresie przedstawiono szereg pożyczek udzielonym państwowym instytucjom na przestrzeni ostatnich kilkuset lat wraz z ich nominalnymi stopami procentowymi. Na przykład niektóre pożyczki z XIV wieku miały nominalne stopy na poziomie 35%. W połowie XIX wieku stopy te spadły do 6%. Obecnie, na podstawie danych za lata 2000-2018 kształtują się na poziomie około 1,3%.
Dlaczego tak się dzieje?
Dlaczego stopy procentowe spadają od tak dawna? Istnieje wiele teorii dotyczących tego, dlaczego tak się dzieje. Jedna z nich dotyczy demografii – otóż starzenie się społeczeństwa w połączeniu ze spadkiem poziomu dzietności skutkuje wyższymi wskaźnikami oszczędności i zarazem niższym współczynnikiem aktywności zawodowej.
Ludzie żyjąc dłużej mają po prostu więcej czasu na zgromadzenie większej sumy pieniędzy. Dodatkowo mając mniejszą ilość dzieci wydają mniej na ich wychowanie – to także powoduje wzrost oszczędności.
W Stanach Zjednoczonych pokolenie wyżu demograficznego przechodzi na emeryturę w tempie 10 000 osób dziennie, a inne rozwinięte gospodarki również odnotowują porównywalny wzrost liczby emerytów. Teoria sugeruje, że stwarza to dodatkową presję na obniżenie nominalnych stóp procentowych, ponieważ zmniejsza się liczba osób zatrudnionych.
Psucie pieniądza
Inne – bardziej spiskowe teorie – mówią o celowym psuciu pieniądza przez władców. I nieważne jest czy mamy do czynienia ze średniowiecznymi królami czy obecnymi politykami.
Ale czym jest właściwie psucie pieniądza? Cytując za wikipedią: „w ścisłym znaczeniu tego sformułowania to obniżanie zawartości szlachetnego kruszcu w monecie i zmniejszanie jej ciężaru.”
Zjawisko to było bezpośrednio związane z pieniądzem kruszcowym, bitym przez państwowe mennice, na których odbita pieczęć (najczęściej władcy) miała gwarantować odpowiednią zawartość kruszcu w monecie. Ponieważ jednak wartość była denominowana przez władcę (np. 1 floren), to o wartości monety decydował nominał, a nie zawartość kruszcu.
Dlatego też starano się odzyskiwać część kruszcu użytego do wyrobu monety, najczęściej poprzez skrawanie jego krawędzi. Taka moneta miała taką samą wartość nominalną (wybitą na awersie), jednak osoba psująca monetę odzyskiwała część kruszcu, która również miała swoją wartość.”
Historia zna wiele przypadków, w których w dawnych czasach władcy odzyskiwali w ten sposób cenny kruszec służący do produkcji monet. W Polsce zjawisko to pojawiło się już za czasów Bolesława Śmiałego, ale swój szczyt osiągnęło podczas panowania Mieszka III. Początkowo wybijane na ich rozkaz monety miały wysoką zawartość cennego kruszcu. Jednak gdy nadchodził czas, że królewski skarbiec zaczynał świecić pustkami – władca wydawał edykt nakazujący zebranie wszystkich dobrych monet „z rynku”. Następnie polecał mennicom przetopić monety, dodać tańszego kruszcu (najczęściej miedzi) i ponownie je wybić. W taki sposób monarchowie po opłaceniu złotników przejmowali „nadmiar” wybitej monety mogąc zdobytą nadwyżkę przeznaczyć na realizację swoich celów.
Analogiczny mechanizm działa w obecnych czasach. Różnica polega na tym, że w dzisiejszym świecie pieniądz nie ma coraz częściej formy materialnej a jest jedynie zapisem cyfrowym. Ten zapis cyfrowy nie ma pokrycia ani w papierach (gotówce), których jest zaledwie kilka / kilkanaście procent w stosunku do stanu naszych kont, ani w zdeponowanym złocie, którego jest kilka razy mniej niż wynosi ilość pieniądza papierowego.
We współczesnym świecie psucie pieniądza oznacza podejmowanie takich decyzji makroekonomicznych przez będących u władzy polityków, które powodują spadek siły nabywczej pieniądza poprzez wywołanie inflacji.
W dzisiejszym „demokratycznym” świecie łatwo to wytłumaczyć walką o głosy wyborców. Ludzie zazwyczaj chętniej głosują na tych polityków, którzy obiecają im pieniądze – przykładowo w postaci dodatków socjalnych na każde dziecko, dopłat do podręczników, dopłat do kredytów lub wręcz umorzenia tych kredytów przynajmniej w części itd.
Ma to miejsce nie tylko w Polsce a skutek jest wszędzie taki sam – za realizację tych obietnic rządzący muszą zapłacić nie ze swoich pieniędzy, ale ze współczesnej wersji królewskiego skarbca czyli z budżetu państwa.
Czasy przetapiania monet i wynajmowania złotników już minęły, ale mechanizm pozostał ten sam – obecnie rządy korzystają z usług banków, aby wykreować pieniądze.
Kto na tym zarabia?
Przede wszystkim zarabia bank. Udzielając kredytu na milion złotych nie musi posiadać całości pieniędzy, które pożycza. Wystarczy, że posiada tylko niewielką część (określoną przez stopę rezerwy obowiązkowej). Zakładając, że stopa rezerwy obowiązkowej wynosi 5%, bank komercyjny jest zobowiązany z każdych 100 zł zdeponowanych przez swoich klientów przekazać na depozyt w banku centralnym 5 zł, reszta zaś może posłużyć na cele kredytowe. A zatem posługując się danymi z przykładu – bank, aby udzielić 1 mln złotych kredytu (i pobrać odsetki od całości) jest zobowiązany do posiadania zaledwie 50 tys. zł (5% z 1 mln złotych).
A jaka jest obecnie wartość stopy rezerwy obowiązkowej w Polsce? Od 31 października 2003 r. stopa rezerwy obowiązkowej wynosiła 3,5% dla wszystkich rodzajów depozytów. W maju 2009 r. została obniżona do 3%. Od 31 grudnia 2010 r. stopa rezerwy obowiązkowej została podwyższona do 3,5%, a 17 marca 2020 r. została obniżona i wynosi zaledwie 0,5%.
Na kreowaniu pieniądza zarabiają również biorący tanie pożyczki, ponieważ kupują towary po starych, niższych cenach (oczywiście przy założeniu, że zwiększony popyt doprowadzi do wzrostu cen) zarabiając w ten sposób więcej niż wynoszą ich odsetki od taniego kredytu. Tak działają często duże instytucje finansowe, biorąc na przykład nisko oprocentowane pożyczki pod zakup akcji lub innych aktywów.
Kto na tym traci?
Tracą na tym wszyscy pozostali – a przede wszystkim ci, którzy posiadają oszczędności w danym pieniądzu i nimi nie obracają. Dotyczy to zarówno drobnych ciułaczy jak i bardziej zamożnej klasy średniej.
Przykładowo – jeżeli w roku 2019 ktoś posiadał oszczędności w wysokości 100 tys. złotych, a w ciągu roku inflacja wyniosła 5%, to w roku 2020, mimo iż nominalnie posiadał wciąż 100 tys. złotych – w efekcie poniósł stratę, gdyż po uwzględnieniu inflacji zeszłoroczne 100 tys. złotych jest teraz warte tylko 95 tys. złotych.
Człowiek ten w ciągu roku stracił równowartość 5 tys. złotych na skutek inflacji. Jeśli trzymał te pieniądze na „promocyjnej” lokacie bankowej 2%, na której zarobił dodatkowe 2 tys. złotych z odsetek (minus podatek od dochodów kapitałowych czyli popularny „podatek Belki”) – to i tak po uwzględnieniu inflacji poniósł realną stratę (2 tys. zł zarobione z odsetek minus 19% podatku od odsetek minus 5 tys. zł stracone na skutek inflacji).
Można wręcz powiedzieć, że przeciętni zjadacze chleba są w ten sposób oszukiwani. Ten mechanizm wymusza na nich pracę niemal do końca życia, bo zarobione i zaoszczędzone dzisiaj pieniądze za 30 lub 40 lat wskutek działania inflacji będą miały znacznie niższą wartość.
Marnym pocieszeniem jest fakt, że ta praktyka jest rozpowszechniona nie tylko w Polsce ale także we wszystkich krajach współczesnego świata, również w rozwiniętych gospodarkach europejskich.
A jeszcze mniej pocieszające jest to, że w minionym miesiącu osiągnęliśmy niechlubną pozycję lidera w Unii Europejskiej w kategorii „najwyższa roczna inflacja”.
Czy i kiedy to się zmieni?
Wielu ekonomistów zastanawia się gdzie leży dno i jak głębokich spadków stóp procentowych można jeszcze się spodziewać. Biorąc pod uwagę to, że prawdopodobieństwo kontynuacji trendu jest większe niż prawdopodobieństwo jego odwrócenia, na rynku coraz powszechniejsze jest ujemne oprocentowanie oraz fakt, że już 10 trylionów (!) USD zostało wzięte jako ujemnie oprocentowana pożyczka – może okazać się, że spadki mogą potrwać kolejne długie lata…
Czy tak będzie – czas pokaże, a wnioski warto już teraz wyciągnąć samemu.